Epidemia koronawirusa powoduje wiele lęków, poczucie niepewności, zagrożenia w mniejszym bądź większym stopniu u każdego.
Rozmowa Magdaleny Sękowskiej, dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS i Adama Bekiera (psychoterapeuta).
W aktualnej sytuacji, aż się chce zapytać: jak to jest, czy przypadkiem szewc bez butów chodzi? Jak z sytuacją zagrożenia koronawirusem radzi sobie psychoterapeuta?
Myślę, że to zależy przede wszystkim od szewca. A poważniejąc: to kwestia świadomości terapeuty i kontaktu z samym/samą sobą. Epidemia koronawirusa powoduje wiele lęków, poczucie niepewności, zagrożenia w mniejszym bądź większym stopniu u każdego. Psychoterapeuci mają w takiej sytuacji podwójne zadanie: zająć się lękiem pacjenta, ale też nie zapominać o swoim. Oznacza to rozmawianie o nim we własnej terapii czy superwizji, szukanie kontaktu, relacji z bliskimi. Czasami praca w zawodzie pomocowym takim jak psychoterapia, może być rodzajem mechanizmu obronnego, na zasadzie: zajmuję się problemami innych, czyli nie muszę zajmować się swoimi. To nie jest dobre rozwiązanie, ani dla terapeuty ani dla pacjenta.
Minęło kilka tygodni, jak żyjemy w poczuciu zagrożenia. Jak to wpływa na nasze funkcjonowanie?
Cały czas jesteśmy w fazie adaptacji. Pierwszy szok minął, zaczynamy powoli (i niekiedy z trudem) przyjmować do wiadomości, że ten stan – izolacji, różnego rodzaju ograniczeń jeszcze potrwa. To trudny okres. U niektórych osób zwiększa się lęk, u innych narasta poczucie frustracji, złości. Dodatkowym czynnikiem potęgującym te emocje jest fakt, że przebywamy z domownikami dużo dłużej niż normalnie, a to powoduje różnego rodzaju napięcia.
Z jakimi problemami teraz najczęściej się do Ciebie zgłaszają ludzie?
To zależy. Część osób zgłasza się z powodu napięcia i lęku związanego z koronawirusem. Dla innych okres epidemii to moment na zatrzymanie się i zastanowienie, który wykorzystują na podjęcie terapii.
Jak Ty pracujesz z ludźmi, którzy odczuwają silny lęk? Na co w pracy z nimi zwracasz szczególną uwagę?
Myślę o relacji terapeutycznej w kategoriach intersubiektywności. To oznacza, że wszystko, co się dzieje w gabinecie (a w obecnej sytuacji w ograniczony sposób przed ekranami komputera) jest współdzielone, tzn. są tam dwie osoby, dwie historie, dwa ciała. W przypadku pracy z osobą z wysokim poziomem lęku ważne jest, aby nie tylko skontenerować lęk pacjenta, ale też być świadomym, co się dzieje po stronie terapeuty. Jak w starym dowcipie: terapeuta to ta osoba w gabinecie, która boi się trochę mniej. Sposób, w jaki ja sobie radzę z lękiem daje też możliwość do kojącego i leczącego doświadczenia dla pacjenta.
Czy są ludzie, którzy będą lepiej sobie radzić z sytuacją zagrożenia, a inni gorzej? Według Ciebie od czego to zależy?
To zależy, o jakie zagrożenie pytasz. Ogólnie można powiedzieć, że jako ludzie dysponujemy różnymi sposobami reakcji obronnych układu nerwowego na zagrożenie. Mówi o tym jedna z nowszych teorii tzn. teoria poliwagalna. Albo mobilizujemy się i walczymy/uciekamy, albo zamieramy. Natomiast jeśli odpowiedź na pytanie zawęzimy do obecnej sytuacji związanej z koronawirusem, można zaobserwować różne rzeczy. Bardzo ciekawie mówi o tym profesor Carveth, kanadyjski psychoanalityk – z jednej strony mamy do czynienia z ogólną regresją do wcześniejszych stadiów rozwojowych. To z kolei może uruchamiać różne, poukrywane, czy ujmując to technicznie – skompensowane dotychczas zranienia. Osoby z rysem paranoidalnym będą się czuły w opresji, prześladowane. Mogą też podłączać się pod różnego rodzaju teorie spiskowe np. że wirus był specjalnie wypuszczony przez Chińczyków, albo że epidemia jest wynikiem zmowy elit itp.
Jednocześnie różnego rodzaju zachowania, które wydawały się patologiczne przed koronawirusem, obecnie są na porządku dziennym, więc osoby realnie zaburzone mogą się czuć spokojniej, bo widzą że inni „też tak mają”. Dotyczy to nie tylko kwestii paranoidalnych, ale też np. elementu histerycznego, różnego rodzaju somatyzacji, większej uwagi skierowanej na symptomy z ciała, rozpowszechnionej uważności na kaszlenie itp. Podobnie rzecz się ma u osób obsesyjno-kompulsywnych. Obecnie zalecane jest przecież jak najczęstsze, wręcz kompulsywne mycie rąk. Okres izolacji może być dobrze znoszony przez osoby z rysem schizoidalnym, które z definicji unikają kontaktu, a problem mogą mieć np. osoby z elementem narcystycznym, w sytuacji, gdy nie mogą „błyszczeć” na scenie, bo ta ogranicza się do domowników. Stąd pewnie zresztą wysyp różnego rodzaju podcastów i live’ów w internecie. Jednocześnie, osoby, które do tej pory zagłuszały jakoś swój wewnętrzny niepokój, czy poczucie pustki ciągłą pracą i obowiązkami – w sytuacji jeśli nie mogą tego robić tak jak dotychczas – kontaktują się z tym, czego do tej pory skrzętnie unikały. To trudna sytuacja.
“Chodzi o to, żeby nade wszystko nie zgubić w tym zamieszaniu relacji z drugim człowiekiem. Ujmując to metaforycznie: bądźmy dla siebie dobrzy.”
A właściwie to jak określasz, ludzi, którzy zgłaszają się do Ciebie o pomoc: klient czy pacjent? Jakie to ma znaczenie dla rozwoju Waszego kontaktu?
To bardzo ciekawe pytanie, bo jeszcze do niedawna toczyłem wewnętrzny dialog w tym dokładnie obszarze. Z jednej strony bliskie jest mi podejście szkół francuskich, gdzie nawet osoby pracujące mocno psychoanalitycznie używają terminu „klient”, bo to oddaje m.in. aspekty formalno-administracyjne i w jakimś sensie, to już bodaj Pearls o tym mówił, ustawia relację równości. Jednocześnie, w związku z charakterem mojej pracy, coraz bliższy jest mi termin „pacjent”, który uwzględnia w mojej ocenie jakiś aspekt wewnętrznego cierpienia albo przeżywanych trudności czy konfliktów.
Na czym polega praca z klientem w nurcie, w którym pracujesz? Opowiedz trochę o tym.
Trudno podać mi jakąś jasną definicję nurtu, w którym pracuję, tzn. analizy transakcyjnej, bo jest to bardzo eklektyczne podejście, łączące w zależności od terapeuty i elementy poznawczo-behawioralne i psychodynamiczne, gestalt czy inne. Jeśli chodzi o moje podejście, bliska jest mi relacyjna analiza transakcyjna. Oznacza to stworzenie mocnego przymierza terapeutycznego i pracę na przeniesieniu, więc w tym znaczeniu jest to podejście postpsychoanalityczne. Ten nurt z kolei jest mi o tyle bliski, ze względu na istotne wg mnie elementy diagnostyczne – myślę tu o poziomie organizacji osobowości. Ujmując to bardziej przystępnie – poziomy organizacji osobowości to nic innego jak, cytując McWilliams, dość arbitralny podział kontinuum natężenia objawów od relatywnie zdrowego do poważnie zaburzonego.
Ważnym aspektem pracy jest też dla mnie praca z ciałem, które stanowi skarbnicę wiedzy diagnostycznej – to jak pacjent „jest” w ciele, jak używa swojego ciała w komunikacji itp. Zresztą, pojawiają się nowe badania na temat połączeń procesów psychicznych i neurologicznych, myślę, że będziemy wiedzieć coraz więcej na ten temat. Podstawą do tego wszystkiego, i to może być chyba wyznacznik mojego stylu pracy, jest coś, co Erskine nazwał dostrojeniem do potrzeb relacyjnych pacjenta. Oznacza to pewnego rodzaju elastyczność terapeuty. Nie chodzi o to, żeby sztywno się trzymać zasad wyznaczanych przez określony nurt, przy czym nie mówię tutaj absolutnie o etyce pracy, ale żeby optymalnie odpowiadać na pierwotne zapotrzebowanie pacjenta, bo to tworzy podstawę do procesu leczenia. Widać więc tu kluczowe znaczenie relacji.
U wielu osób można aktualnie zauważyć większą wrażliwość na sygnały płynące z własnego ciała – stany podgorączkowe, bóle głowy, bóle w piersiach, nieokreślone poczucie ciężaru w okolicy klatki piersiowej? Jak to rozumieć? Czy należy się tym przejmować czy bardziej skierować do lekarza rodzinnego?
Tak jak już wspomniałem wcześniej – epidemia to okres, w którym występuje dużo somatyzacji, czyli odczuwania różnego rodzaju emocji, lęku w ciele. W takich sytuacjach warto „przeskanować” swoje ciało i zobaczyć, czy to odczucie nie jest powiązane z jakąś emocją. Jednocześnie, jeżeli mamy realną utrzymującą się gorączkę, nie stan podgorączkowy, to jak najbardziej warto to skonsultować z lekarzem. Koronawirus to jedno, ale oprócz niego jesteśmy jeszcze w sezonie grypowym.
U niektórych pacjentów występują zaburzenia psychotyczne – czy według Ciebie one też są odpowiedzią na realnie istniejące zewnętrzne zagrożenie?
Rozumiem, że pytasz o mechanizmy obronne w kontekście koronawirusa? Z definicji można by rzec, że nie, że nie jest to odpowiedź na realnie istniejące zagrożenie zewnętrzne. Sam termin – psychotyczny – oznacza brak kontaktu z realnością, brak tego, co nazywamy testowaniem rzeczywistości. Etymologicznie psychoza to z greki psyche – dusza i osis – szaleństwo. Odpowiedzią mogą być tu przytaczane poziomy organizacji osobowości i co za tym idzie określone mechanizmy obronne, czyli nieświadome sposoby na radzenie sobie z różnymi emocjami, poczuciem winy itp., właściwe dla każdego poziomu. Przykładowo: istnieją osoby, które mają pierwotny poziom organizacji osobowości psychotyczny, ale na co dzień, w dobrych warunkach funkcjonują na wyższym poziomie organizacji osobowości tzn. stosują mniej prymitywne mechanizmy obronne, np. rozszczepiają, czyli stosują mechanizm idealizacji – dewaluacji, widzą świat czy ludzi jedynie w czarno-białych kolorach itp. Ewentualnie, to już neurotyczny poziom organizacji osobowości – racjonalizują, czyli szukają rozwiązań stricte rozumowych, pozornie logicznych i racjonalnych, które uzasadniają jakieś decyzje albo zachowania.
W sytuacji dużego napięcia, stresu taka osoba może niejako powrócić do funkcjonowania na niższym poziomie organizacji osobowości i zacząć stosować bardziej prymitywne mechanizmy obronne np. psychotyczne zaprzeczenie, czyli twierdzenie że dana trudna sytuacja nie ma w ogóle miejsca. Obecnie np. mogłoby to przyjąć formę postawy charakteryzującej się myśleniem, że koronawirus to jest wymysł, nie ma czegoś takiego i że w ogóle nie ma podstaw, żeby ludzi trzymać w izolacji. Innym mechanizmem obronnym właściwym dla tego poziomu organizacji jest depersonalizacja, czyli poczucie braku łączności z samym sobą, np. patrzenie na swoje ciało z góry. Tym samym, wracając do Twojego pytania, można rzec, że psychotyczne mechanizmy obronne jest jakimś rodzajem odpowiedzi na zagrożenie, właściwym dla osób z określonym typem organizacji osobowości i subiektywnie postrzeganym.
Rola psychoterapeuty teraz jest bardzo ważna. Jak Ty widzisz misję naszego zawodu właśnie na dzisiaj?
Myślę, że trzeba robić, to co się robiło do tej pory. Być. Z gotowością, otwartością. Z uwzględnieniem różnych opcji pracy, ograniczeń związanych z pracą przez Internet czy telefon, pracą pro bono, ale też wzięciem pod uwagę siebie, swoich potrzeb i swoich ograniczeń. Ważne jest elastyczne podejście, w którym widzimy, że pacjenci mogą mieć problemy z organizacją spotkań czy nawet z płatnościami, bo oprócz zagrożenia epidemią powoli nadchodzi recesja. Chodzi o to, żeby nade wszystko nie zgubić w tym zamieszaniu relacji z drugim człowiekiem. Ujmując to metaforycznie: bądźmy dla siebie dobrzy. Jednocześnie, mam pewien problem z myśleniem o tym w kategoriach misji, bo to słowo kojarzy mi się z aspektami religijnymi. Nie bez powodu mówimy o zawodach pomocowych. Postrzegam psychoterapię jako zawód. Nieodmiennie związany z ludźmi i z relacjami, ale zawód.
Co możemy zrobić, aby ludzie bardziej zaufali nam – psychoterapeutom i nie bali się korzystać z naszej pomocy?
Nie wiem, czy ludzie boją się korzystać z pomocy psychoterapeutów. Faktem jest, że mamy uwarunkowane kulturowo podejście do terapii, ale wg mnie ono się zmienia, jest coraz większa otwartość na korzystanie z tej formy wsparcia. Nie podejmę się też odpowiadania za psychoterapeutów – mogę się wypowiedzieć jedynie za siebie. Myślę, że podstawą jest bycie sobą, bycie autentycznym. Warto pracować nad sobą, być w stałej superwizji, rozwijać się, certyfikować w nurcie, w którym pracujemy. Tak naprawdę to zawód, który może być przygodą na całe życie – przygodą uczenia się innych ale też i siebie, własnych słabości i sił. Osoby, które zatrzymają się w tym procesie, mogą niekiedy wpaść w pułapkę własnej omnipotencji i wejść w rolę narcystycznego guru, a to nie jest dobre dla nich, a przede wszystkim dla ich pacjentów.
Masz jakąś radę czy motto na kolejne dni?
Powoli. Ze spokojem. Z uważnością na siebie i bliskich. Krok za krokiem.