Ból zęba to wspaniała rzecz! Ledwie zacznie rwać w szczęce, od razu wiadomo, co robić. Najpierw dobrze zażyć tabletkę i sprawdzić, czy „samo nie przejdzie”, a jeśli nie, to wybrać się do zaufanego stomatologa, który zrobi swoje. Czasem trzeba się wykosztować i wycierpieć, ale przeważnie sprawę można szybko i sprawnie załatwić. Co innego uzależnienie… I nie chodzi tylko o nieporównywalną skalę szkód, jakie niesie dla osoby uzależnionej i jej bliskich, ale też o jego leczenie. Tu nie starczy tabletka czy plomba, chociaż nie da się ukryć, że wielu o tym marzy.

U WYLOTU ŚLEPEJ ULICZKI

Psychiatria weszła w nierozerwalny (a złośliwi dodadzą, że toksyczny) związek z farmakoterapią. Nie bez przyczyny, bo leki potrafią zdziałać cuda. Wyciągają z najmroczniejszych kazamatów depresji, łagodzą lub likwidują objawy psychotyczne, czy wreszcie koją lęk. Żarty na bok – to ratuje życie.
Jednakże nie wszystko da się załatwić farmaceutykami. Jedną z takich ślepych uliczek jest właśnie nadużywanie substancji psychoaktywnych. Co za tym idzie, rada, jakiej najczęściej udzielają lekarze, gdy przyjdzie się do nich z takim problemem, brzmi: „Proszę iść na terapię”. Ślepa uliczka jest bowiem pozorna. Owszem, uzależnienia od substancji nie zlikwiduje się inną substancją, ale przecież farmakoterapia nie jest jedyną metodą. Jest jeszcze psychoterapia.
Sęk w tym, że nie każdemu to pasuje, bo taka terapia oparta na mówieniu, wiadomo, trochę trwa, wymaga wysiłku, wygospodarowania co najmniej paru godzin w miesiącu i innych poświęceń. Czy więc nie da się prościej?

OD WSZYWKI PO PAKT Z DIABŁEM

Najczęściej od osób niezainteresowanych psychoterapią, ale pragnących jakoś poradzić sobie z uzależnieniem, słyszy się trzy rodzaje oczekiwań.
Pierwsze z nich dotyczy jakiegoś leku, który zniwelowałby chęć sięgania po alkohol czy narkotyki (tzw. głód). Drugie – takiego środka, który skutecznie odstraszałby od picia czy zażywania. Wreszcie trzecie z nich wiąże się z substancją, która działałby identycznie jak alkohol czy narkotyki, ale nie powodowałaby uzależnienia, a co za tym idzie – żadnych szkód dla życia i zdrowia.
Na każde z tych oczekiwań da się znaleźć odpowiedź, ale w żadnym wypadku nie będzie ona w pełni satysfakcjonująca, a niekiedy może nawet przynieść katastrofalne skutki.
Zacznijmy od mitycznego leku, który likwidowałby głody alkoholowe. Od czasu do czasu pojawiają się newsy o takich substancjach, a nie dalej jak kilka lat temu furorę zrobił baklofen. Niektórzy wieszczyli, że ten lek rozluźniający mięśnie (w Polsce stosowany w neurologii) pozwoli ostatecznie rozwiązać problem alkoholizmu, a nawet doprowadzi do zamknięcia ośrodków leczenia uzależnień i zaniechania jakichkolwiek alternatywnych form terapii.
Skąd tak ogromne nadzieje pokładane w tej substancji? Ich źródłem – rzecz niespotykana, – była w zasadzie pojedyncza książka. Jej autor, lekarz, opisał kurację, której sam się poddał i odnotował spektakularne efekty. Nie ma powodu, by wątpić w jego świadectwo, natomiast trudno było powtórzyć ten sukces w przypadku innych pacjentów.
Dyskusję o tym, jakie realne korzyści niesie stosowanie baklofenu w leczeniu uzależnień, zostawmy specjalistom od farmakoterapii. Najważniejsze wydaje się to, że do tej pory nie przyniósł on spodziewanej rewolucji. Krótko mówiąc, cudownego leku na uzależnienie wciąż brak!
Osoby, które nie szukają panaceum, a jedynie środka, który zniechęci do picia, mają kilka opcji do wyboru. Najpopularniejszą jest tak zwana wszywka, czyli disulfiram. Założenie jest proste: osoba, która podda się zabiegowi implementacji pod skórę tej substancji, będzie odczuwała bardzo silne i nieprzyjemne dolegliwości fizyczne ilekroć sięgnie po alkohol. Identycznie działają tabletki przyjmowane doustnie, które zawierają disulfiram.
Dla niektórych bywa to pomocne, aczkolwiek najczęściej słyszy się o tym, że te preparaty nie spełniają swojej roli. Osoby, które ich używały, wciąż doświadczały intensywnego głodu alkoholowego i prędzej czy później znajdowały sposób, by się napić. Wątpliwa jest też sama idea „odstraszania”. Doświadczenie pokazuje, że strach rzadko bywa dostateczną motywacją do zmiany tak głęboko zakorzenionych zachowań.
A co z tymi, którzy szukają bezpiecznego zamiennika dla alkoholu? Oni najczęściej sięgają po leki uspokajające lub nasenne. Nie ma co szczędzić słów – to pakt z diabłem! Chcąc poradzić sobie z jednym problemem brnie się w inny, nierzadko poważniejszy. W zasadzie nie ma żadnej różnicy między piciem alkoholu, a zażywaniem zamiast niego takich leków.
Istnieją wprawdzie leki przeciwlękowe, które w teorii nie powodują uzależnienia, ale ich przyjmowanie w kuracji uzależnień – nawet jeśli konsultowane regularnie z lekarzem, – również bywa ryzykowne. Po pierwsze słyszy się o przypadkach nadużywania i takich leków, a po drugie logika doraźnego regulowania emocji za pomocą substancji jest analogiczna do tego, co ma miejsce w uzależnieniu. Jeżeli jest mi źle, piję, żeby poczuć się lepiej. Jeżeli jest mi źle, zażywam tabletkę, żeby poczuć się lepiej. To, rzecz jasna, uproszczenie, ale wskazujące na pewne podobieństwo, które jest uderzające.

BEZ LEKU, ALE NIE BEZ NADZIEI

Choć leku na uzależnienie nie ma, nie znaczy to, że konsultacje z lekarzami są pozbawione sensu. Często psychiatrzy decydują się na wsparcie farmakologiczne dla osób, które zgłaszają się z problemem nadużywania substancji psychoaktywnych. Zwykle jest to działanie jedynie towarzyszące psychoterapii, a przepisywane środki nie mają na celu zastąpić alkohol czy narkotyki albo wywoływać awersję do nich, ale pomagać na takie dolegliwości, jak na przykład bezsenność (częsta na początku abstynencji). Bywa i tak, że ich celem jest regulowanie emocji, ale w takich przypadkach lekarze przeważnie przepisują farmaceutyki o działaniu rozciągniętym w czasie, a nie doraźnym.
Wciąż jednak dominującą metodą w leczeniu uzależnień jest mówienie, a więc psychoterapia. Tak, bywa to długotrwałe. Tak, czasami trudne i bolesne. Tak, wymaga sporego zaangażowania. I nie, nie ma gwarancji, że przyniesie spodziewane efekty.
Nikt jednak nie wymyślił niczego lepszego, by osoby, które nadużywają substancji, mogły zmienić swoje życie. Chciałoby się może „gabinetu odwykowego”, gdzie spec w lateksowych rękawiczkach poboruje w mózgu czy wrzuci w przełyk tabletkę i sam wszystko załatwi. Można, oczywiście, czekać z nadzieją na taki wynalazek, ale czy nie lepiej postawić na inną nadzieję?

O autorze

Jakub Wojnarowski- psycholog oraz certyfikowany specjalista psychoterapii uzależnień. Prowadzi terapię indywidualną osób nadużywających substancji psychoaktywnych oraz ich bliskich.