Na pytania Magdaleny Sękowskiej, dyrektor Kliniki Rodzina-Para-Jednostka odpowiada psychoterapeuta, Jakub Wojnarowski, ekspert Kliniki Rodzina Para Jednostka.
Kuba, zajmujesz się terapią uzależnień i psychoanalizą – to jak chcesz, by Ciebie rozpoznawali ludzie potrzebujący pomocy? Bo powiem szczerze – pierwszy raz spotykam osobę – Ciebie, który łączysz… No właśnie! Co łączysz, co to jest to, co łączysz i jak łączysz? Czy to podejścia, koncepcje, szkoły? Bo pracujesz psychoanalitycznie oraz pracujesz z osobami uzależnionymi… Wyjaśnij, o co w tym wszystkim chodzi.
Słyszy się czasem takie przekonanie, że psychoanaliza nie jest dla osób, które nadużywają substancji psychoaktywnych, a w każdym razie nie na początku ich kuracji. Podobnie mówi się czasami, dajmy na to, o psychoterapii psychodynamicznej. W związku z tym bywa tak, że osoby, które zwierzą się w gabinecie psychoterapeutycznym z częstego używania alkoholu lub narkotyków, słyszą w odpowiedzi: „Najpierw pójdzie pani / pan na terapię uzależnień, a potem wróci do mnie i zajmiemy się tym, o co chodzi…” Jak gdyby kwestia nadużywania substancji psychoaktywnych była ledwie przeszkodą, którą trzeba usunąć, zanim przejdzie się do tej „głębokiej” i „wartościowej” psychoterapii. Czasem zdarza się też na odwrót – terapeuta uzależnień odsyła do psychoterapeuty w momencie, gdy problem uzależnienia schodzi na drugi plan. Nie zgadzam się z takim podejściem!
Podział na terapię uzależnień i psychoterapię zawsze wydawał mi się cokolwiek sztuczny (pomijam już kwestię nazewnictwa, bo pojęcie „specjalisty psychoterapii uzależnień” wprowadza w to wszystko tylko więcej zamieszania). Bieganie od gabinetu do gabinetu – bo ten terapeuta zajmuje się uzależnieniami, a ten całą resztą, – też nikomu nie służy. W moim przekonaniu kwestia nadużywania substancji psychoaktywnych jest wpisana w całość przeżyć danej osoby i nie sposób zajmować się tym jednym problemem w oderwaniu od reszty. Dlatego też specjalista musi być przygotowany na zajmowanie się całą masą różnych trudności; nie może być tylko fachowcem od picia albo brania, bo nigdy nie chodzi wyłącznie o picie czy branie. Na szczęście w obecnych czasach coraz więcej terapeutów uzależnień zdaje sobie z tego sprawę i nie przestaje się kształcić, na przykład w najróżniejszych szkołach psychoterapeutycznych.
Kiedy więc pytasz, jak to jest z tym łączeniem terapii uzależnień z psychoanalizą, dla mnie sprawy są proste: terapię uzależnień zawsze trzeba z czymś łączyć. A może nawet trafniej powiedzieć, że w moim przypadku nie tyle chodzi o łącznie czegoś z czymś, co o stosowanie psychoanalizy w kuracji uzależnień. Innymi słowy, wierzę, że psychoanaliza może pomagać osobom, których cierpienie jest w jakiś sposób związane z nadużywaniem substancji. Ot, cała filozofia! A czym jest ta psychoanaliza? Jest to przede wszystkim praktyka. Można o niej mówić wiele, ale ja nie lubię komplikować spraw ponad miarę, więc postaram się przedstawić to w najprostszy możliwy sposób. Przeszło sto lat temu Freud zauważył, że mówienie o swoim cierpieniu do kogoś, kto wie, jak słuchać, sprawia, że to cierpienie staje się znośniejsze. I to jest wciąż fundamentem psychoanalizy, mimo że przez te wszystkie lata wiele z pierwotnych założeń Freuda uległo modyfikacji lub zostało zakwestionowanych. Zmiany kulturowe i społeczne odegrały w tym niemałą rolę.
Czy są jakieś kryteria dla osób z problemem uzależnienia, zgodnie z którymi lepiej, aby udały się na terapię w modelu redukcji szkód, którą proponujesz?
Redukcja szkód – no właśnie, kolejny termin, który warto przybliżyć. I znowu, jak to się ma do psychoanalizy i terapii uzależnień… Raz jeszcze – sprawy są skomplikowane, więc uczyńmy je prostszymi! Redukcja szkód to stosunkowo nowe podejście w klinice uzależnień. Klasycznie zakładało się, że ktoś jest albo nie jest alkoholikiem, a jeśli jest, to ma przestać pić na zawsze. Kropka. Oczywiście, trochę spłycam sprawy, ale nie tak bardzo. Tymczasem redukcja szkód mówi o tym, że jest to jedno z możliwych rozwiązań. Dla wielu całkowita abstynencja jest niezwykle trudna do osiągnięcia, a inni zwyczajnie jej nie chcą – to trzeba uszanować, a nie wyganiać taką osobę z gabinetu, żeby „wróciła, kiedy sięgnie dna”. W tym podejściu pełna abstynencja niekoniecznie więc musi być celem terapii. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi o redukcję szkód, czyli wypracowanie takiego rozwiązania, które pozwoli na spokojniejsze życie i sprawi, że różne straty powodowane piciem czy zażywaniem narkotyków będą mniejsze.
A dla kogo jest redukcja szkód? Dla każdego! Niezależnie od tego, czy uważa siebie za osobą uzależnioną czy, dajmy na to, zauważył tylko, że ostatnio pali więcej marihuany, niż wcześniej i nie wie dlaczego. Ponadto, redukcja szkód nie jest jakimś szczegółowo opracowanym programem terapeutycznym ze swoimi specyficznymi technikami, ale raczej sposobem myślenia o używaniu substancji psychoaktywnych. Takim, który pozwala na wypracowanie każdemu jego własnego rozwiązania. Pełna abstynencja też wchodzi w grę – czemu nie, – ale to, czy ktoś się na nią zdecyduje, zależy wyłącznie od niego. A może chodzi o inne rozwiązanie – wcale nie lepsze, ani nie gorsze.
Co odróżnia Twój model pracy z osobami z problemem uzależnienia od innych propozycji w ramach terapii uzależnień? To pewnie subiektywne, ale mam poczucie, że tych form terapii jest całe mnóstwo. Jeśli są świetne, to nie ma problemu, ale jeśli nie…? Powiedz, na czym polega Twoja praca terapeutyczna.
Kiedy się myśli o psychoanalizie, to najczęściej o kozetce i milczącym analityku. To wyobrażenie nie jest zupełnie chybione, ale jednak chodzi o coś innego. Psychoanaliza zakłada bowiem, że metodę zawsze dopasowuje się do konkretnej osoby, która przychodzi do gabinetu. Słynna kozetka to rzecz drugorzędna – na tę chwilę nawet nie mam jej w gabinecie! (śmiech) Nie mogę więc odpowiedzieć na to pytanie, przedstawiając szczegółowy program terapii i zestaw technik, którymi się posługuję. Nie mogę określić z góry ustalonego harmonogramu terapii – na tej sesji robimy to i to, a na tamtej coś innego. Wszystko to jest bardzo zindywidualizowane i w moim przekonaniu musi takie być – od poszczególnych zdań wypowiadanych na sesji po jej czas trwania. Nie bez przyczyny mawia się, że „psychoanalizę zawsze wymyśla się na nowo”. Na nowo, czyli nie w oderwaniu od wypracowywanej przez dziesięciolecia metody, ale właśnie w odniesieniu do konkretnej osoby.
Mówiąc więc ogólnie, doświadczenie psychoanalityczne zakłada, że w gabinecie jest przestrzeń do mówienia. Taka, którą trudno znaleźć gdzieś indziej. Taka, w której można wypowiedzieć coś bardzo intymnego. Mogą pojawić się pytania, które nigdy wcześniej nie wybrzmiały, i odpowiedzi na nie. A czasem można porozmawiać o bardzo konkretnych sposobach na radzenie sobie z trudnościami. Nigdy nie przekreślam nawet najprostszych rzeczy pod warunkiem, że pomagają. Czasem śmiejemy się z zaleceń w rodzaju: „Kiedy masz ochotę na piwo, wypij butelkę wody”. A nie ma, z czego się śmiać, jeśli to działa. Sęk w tym, że absolutnie nie trzeba się do tego ograniczać i w żadnym razie nie jest to pomocne dla wszystkich. Podobnie myślę o grupach samopomocowych, w rodzaju AA, lub o pobycie na oddziale stacjonarnym. Dlatego też nie zwykłem odwodzić nikogo od sięgania po takie rozwiązania, o ile jemu akurat służą. Bo to może pomagać, ale nie musi. Natomiast mam dystans do wystandaryzowanych metod terapii, które z założenia mają być odpowiednie dla wszystkich. Każdy przecież przynosi do gabinetu bardzo osobiste cierpienie wpisane w historię jego życia – jego, nikogo innego. Co za tym idzie, w moim przekonaniu, metoda też musi być zindywidualizowana. Garnitur ze sklepu nigdy nie leży tak dobrze, jak ten szyty na miarę… Albo wcale nie leży – wiem, co mówię! (śmiech)
Na czym polega zmiana w procesie terapii? Kiedy pacjent może wiedzieć, że to koniec?
Nigdy nie umawiam się z pacjentami na konkretny termin zakończenia terapii (w każdym razie nie na wstępie), ani nie wyznaczam żadnego punktu docelowego, ponieważ ta logika zakładałaby, że po upływie takiego a takiego czasu nastąpi taki a taki efekt. To dobre dla branży produkcyjnej i tym podobnych, a może nawet dla zabiegów medycznych czy kosmetycznych. „Jeśli wdrożymy następujące działania, po okresie tylu a tylu miesięcy otrzymamy spodziewane skutki”. Tymczasem pytanie „Czy coś miałoby się zmienić i co?” samo w sobie może być dopiero punktem wyjścia. Kiedy więc pytasz, jaka zmiana ma nastąpić, odpowiadam: nie wiem! Bo to się najczęściej wyłania w toku kolejnych sesji. Mówienie do kogoś, kto w odpowiedni sposób słucha, pełni różne funkcje i daje różne efekty, ale bywa i tak, że pozwala zrozumieć ze swojego życia coś, co wcześniej było zagadkowe i problematyczne (jakieś zachowanie, uczucie, coś, co się pojawia w ciele). Kiedy to się staje jaśniejsze, można wprowadzać jakąś zmianę. Można, bo przecież nie trzeba – ta decyzja należy do każdego z osobna.
“Dla wielu całkowita abstynencja jest niezwykle trudna do osiągnięcia, a inni zwyczajnie jej nie chcą – to trzeba uszanować, a nie wyganiać taką osobę z gabinetu, żeby „wróciła, kiedy sięgnie dna”. W tym podejściu pełna abstynencja niekoniecznie więc musi być celem terapii.”
Żeby to lepiej zilustrować, posłużę się przykładem z obszaru kliniki uzależnień. Do terapeuty przychodzi osoba nadużywająca alkoholu. Specjalista zakłada odgórnie, że w takim razie celem zmiany i terapii jest to, by pan X czy pani Y przestała pić alkohol. To się udaje! I co? I okazuje się, że życie tej osoby wcale nie wygląda lepiej. Dlatego w moim przekonaniu nie należy z góry zakładać, że coś ma się zmieniać i czym to coś jest. Natomiast przestrzeń do swobodnego mówienia daje szansę, żeby to w ogóle ustalić.
Jak widzisz kondycję psychiczną naszego społeczeństwa teraz?
Pytanie dużego kalibru! A moja odpowiedź siłą rzeczy będzie mniejszego kalibru. W moim przekonaniu jest tak samo źle jak zawsze, ale z pewnością coś się zmienia – to można zaobserwować w praktyce i wyczytać w tekstach branżowych czy innych. Coraz więcej osób zwraca się do nas z problemem zagubienia, braku zakotwiczenia w rodzinie i społeczeństwie, silnymi kryzysami w relacjach z innymi… Długo by mówić, ale to już nie jest to samo, co wcześniej. Funkcjonujące przez dziesięciolecia drogowskazy, takie jak religia czy konserwatywne wychowanie idą w niepamięć, a zamiast nich, słyszy się głosy, które wcześniej były tłumione… To wydaje się być jakąś tendencją ogólnoświatową, chociaż ja mówię głównie o tym, co w mojej praktyce, co w Poznaniu. Może na takim, dajmy na to, Podlasiu jest inaczej, ale co ja o tym wiem.
Tak czy inaczej, patriarchat chwieje się w posadach, role rodzinne ulegają przetasowaniu, a konsumpcjonizm nieustannie roztacza przed nami swoje iluzje o życiu lepszym, piękniejszym, z takim telefonem i w takich butach. Oczywiście, to, co dawne nie daje za wygraną i ściera się z nowym, chociażby pod postacią obśmiewanego wielokrotnie sporu o to, gdzie się powinno chadzać w niedzielę. No, ale to też jest jakaś kwestia – azymut w życiu wyznacza już nie któryś z tych dawnych drogowskazów, ale towar (w każdym tego słowa znaczeniu). Daleko mi do nostalgii za tym, co było, a poza tym nie moją rolą oceniać, czy taka kultura lepsza czy inna. Każda jest źródłem cierpień, mówiąc za Freudem, ale to cierpienie jest obecnie inne, niż za Freuda, a nawet inne, niż dwadzieścia lat temu. Myślę, że żyjemy w ciekawych czasach, które wymagają dużo wysiłku ze strony klinicystów, tak by ich praktyka nadążała za tym, co się dzieje. I w związku z tym można się zastanawiać, czy metody sprzed kilkudziesięciu lat, chociażby te dotyczące leczenia uzależnień, powinny trwać w niezmienionym stanie… Ale to temat na osobną rozmowę.
Co psychoanaliza zaleca lub co Ty byś doradzał dla podtrzymywania naszej kondycji psychicznej?
Jeść zdrowo, być miłym dla sąsiadów, od czasu do czasu poczytać dobrą książkę… (śmiech) To, oczywiście, żart i cytat z „Sensu życia wg Monty Pythona”. Nie sądzę, by rolą psychoanalizy i osób zajmujących się psychoanalizą było zalecanie czegokolwiek czy doradzanie. Może w niewielkim zakresie, w bardzo konkretnych sytuacjach, tym niemniej nie w kontekście całego społeczeństwa. To zakładałoby bowiem, że odnosimy się do jakiegoś ideału życia, który w mniejszym czy większym stopniu jest przez nas realizowany. Tymczasem psychoanaliza pozwala właśnie na mówienie odbarczone z presji różnego rodzaju wzorców zdrowia i higieny psychicznej, ideałów i wymagań, czy, mówiąc delikatniej, zaleceń, jakie głosi społeczeństwo. Sama nie może więc stać się ich autorką, bo straciłaby całą swoją wartość.
Takie były założenia psychoanalizy już u jej zarania. Do Freuda przychodziło się nie po to, by powiedział, jak żyć, ale by samemu mówić o czymś, czego nigdzie indziej powiedzieć się nie dało lub zwyczajnie nie wypadało. Zresztą, czy naprawdę potrzebujemy kolejnych ludzi, którzy będą nam doradzali? Znajdujemy ich na pęczki na każdym rogu, w telewizji, w internecie… Od małego wszyscy nam radzą, co robić, czego nie robić, jak jest cacy, jak be, jak odnosić się do starszych, jak postępować ze swoim ciałem… I dlatego, że wciąż sobie radzimy, wciąż sobie nie radzimy! W psychoanalizie, moim zdaniem, chodzi o coś zgoła innego. Nie o to, by coś radzić, ale by jakoś sobie radzić z czymś, na co ostatecznie nie ma rady.