Uzależnienie czy nadużywanie jest tylko jednym z jego elementów, takim, który nie pozostaje w oderwaniu od reszty. To pozwala wyjść z błędnego koła mówienia o tym, że się piło po to, żeby nie pić i przyjąć szerszą perspektywę.
Przez wiele lat terapia uzależnień miała jedną odpowiedź na problemy z piciem: nie pij! Nie chodziło, rzecz jasna, o niczym nie podparty nakaz, ale o złożone programy terapeutyczne, które jednak budowano na tym samym kamieniu węgielnym całkowitej abstynencji. Bo jak inaczej? Leczyć się z picia – pijąc? To dopiero herezja!… A może nie?
Bez perspektyw na sięgnięcie dna
Osoba zgłaszająca się na terapię z postanowieniem, że chce używać jakiejś substancji psychoaktywnej inaczej, niż do tej pory, ale nie rezygnować z niej całkowicie, może się spotkać z najróżniejszymi reakcjami. Niestety, nie zawsze z takimi, które są pomocne. Jedni powiedzą bowiem, że należy przestać się oszukiwać, skonfrontować z problemem i uznać własną bezsilność wobec alkoholu, drudzy będą podejrzewać, że chodzi o niesławne „picie kontrolowane”, a trzeci postawią werdykt, że osoba zgłaszająca się po pomoc nie sięgnęła jeszcze dna. Co robić? Dno bywa daleko i nikomu nie spieszy się, żeby na nie schodzić. Skonfrontować się z nałogiem? Ale czy to znaczy, że rachunek poniesionych strat i chęć zmiany nie jest dostateczną konfrontacją? Jak inaczej się za to zabrać?
Te dylematy często dotyczą osób, które zauważają u siebie problem z nadużywaniem alkoholu bądź narkotyków, ale nieźle radzą sobie w życiu i nie widzą potrzeby, żeby zupełnie odstawiać tę czy inną substancję. Choć bywają i tacy, którzy ponieśli dużo dotkliwsze straty i z całego serca dążą do pełnej abstynencji. A jednak z jakiegoś względu potykają się co parę kroków, albo po prostu nie są w stanie tego dokonać. Oni też mogą usłyszeć, że jeszcze wszystko przed nimi – sięgną dna, to dopiero pożyją! Na szczęście, terapia uzależnień się zmienia i obecnie nie wszyscy są nastawieni tak ortodoksyjnie, jak kiedyś. Głównie za sprawą podejścia nazywanego redukcją szkód.
Każdemu jego własna droga
Redukcja szkód, jak sama nazwa wskazuje, nie ma innego celu, jak ulżenie w cierpieniu powodowanym takim czy innym używaniem substancji i ograniczenie powodowanych nim strat. W związku z tym punkt wyjścia to aktualna sytuacja danej osoby (a nie wyobrażone „dno” czy inny moment, który miałby być lepszy do podjęcia terapii), a cel zmiany jest wyznaczany w porozumieniu z każdym z osobna.
To ostatnie oznacza, że zachowanie pełnej abstynencji jest jednym z wielu możliwych celów terapii. Oprócz niego, istnieje cała pula innych – tak duża, jak liczba osób, które mierzą się z problemem alkoholowym czy narkotykowym. Każdy przecież może mieć własny pomysł na poradzenie sobie z trudnościami, nawet jeśli nie jest do niego absolutnie przekonany (na wahanie też znajdzie się miejsce w terapii). Inna rzecz, że nie każdy cel jest osiągalny. Tego jednak nie orzeka się na wejściu, ale wspólnie z osobą uczestniczącą w terapii weryfikuje, czy obrana droga znajduje się w zasięgu możliwości, czy nie. Zdarza się, że ten, kto początkowo odrzuca całkowitą abstynencję, z czasem dochodzi do wniosku, że będzie to dla niego, mimo wszystko, najlepsza opcja. W terapii opartej na redukcji szkód w zasadzie każdy scenariusz jest do rozważenia, choć nie każdy da się zrealizować.
Co więcej, zakłada się, że używanie substancji pełni określoną rolę w życiu danej osoby, a więc na sesjach zwykle nie mówi się o samym piciu czy braniu, ale o życiu jako takim. Terapia w takim ujęciu stanowi przestrzeń do omawiania jego najróżniejszych aspektów. Uzależnienie czy nadużywanie jest tylko jednym z jego elementów, takim, który nie pozostaje w oderwaniu od reszty. To pozwala wyjść z błędnego koła mówienia o tym, że się piło po to, żeby nie pić i przyjąć szerszą perspektywę.
“Powszechność używania substancji psychoaktywnych jest tak uderzająca, że musi odzwierciedlać podstawowe ludzkie pragnienia. ”
Pić inaczej, cierpieć mniej
Można zapytać na koniec, czy model redukcji szkód dotyczy tylko osób uzależnionych. A co z tymi, które nie identyfikują się z chorobą alkoholową? Co z osobami, które piją szkodliwie, ale nijak nie wpisują się w definicję uzależnienia? Tak naprawdę ta kwestia schodzi na dalszy plan. Przyjęcie założeń redukcji szkód sprawia, że granice uzależnienia rozmywają się i najważniejsza jest ocena problemu dokonana przez samą osobę używającą substancji.
W końcu to ona zauważa, że coś jej w życiu nie odpowiada, decyduje o tym, jak dalece je zmieni, i w ramach terapii opracowuje na to sposób. W efekcie może pić inaczej i cierpieć mniej.
I tak w telegraficznym skrócie przedstawia się redukcja szkód.