Nic mnie nie cieszy, nie interesuje. Drażni mnie liczba zajęć, mam już swoje lata i nie chcę się z nikim ścigać. Na nic nie mam czasu. Czy to syndromy kryzysu wieku średniego? Co zrobić, gdy ów kryzys, o którym dotąd tylko słyszeliśmy, nadejdzie? O tym, czy faktycznie po czterdziestce zmienia się nasze życie i już mamy coś za sobą, opowie Magdalena Sękowska, psycholog z Kliniki Rodzina – Para – Jednostka.

 

Już w samej nazwie – kryzysu wieku średniego – zawarta jest odrobina środka znieczulającego. Bo wszakże nie młodzieńczy to kryzys, ale przecież nie starczy. Czas po 40 roku życia, czas nabierający psychologicznego przyspieszenia, wydający się znacznie krótszym niż poprzednie lata – choć lata, godziny, minuty nadal mają niezmienny skład i to samo dawkowanie. Czas, w którym wydaje nam się, że kurczą się nasze możliwości, że tracimy szanse, że to może ostatni raz, że trzeba szybko próbować, że może już nigdy więcej…

“To wszystko”, czyli co?

Pewnego roku, pewnego dnia, pewnego ranka mój syn, po przebudzeniu się, gdy pochyliłam się nad nim chcąc go przywitać pocałunkiem, zapytał mnie: „Mamo, kiedy wyprasujesz te swoje zmarszczki?”. Ten pewien dzień zapamiętam jako symbol wszystkiego tego, co następowało potem i następuje nadal, a jest nieuchronnie związane z biegiem życia, z jego logiką, z nieuchronnością, której niekiedy nie chcemy zobaczyć. Z początkiem poczucia, że jest jakieś „ nigdy” i jakieś „ kiedyś”, które ma swój kres. I choć kryzysy są mocno wpisane w normę naszego rozwoju, to jednak przechodzenie przez nie jest wielką niewiadomą, niekiedy wręcz nieświadomością zachodzących procesów. Siła takich momentów w naszym rozwoju polega na tym, że zawierają one w sobie możliwości na pełną integrację, ale równocześnie też otwierają naszą podatność na zranienie, na pozostawanie bezradnym, na kulenie się i chowanie w różnego typu strategie.

Po czterdziestce to taki czas, kiedy faktycznie już jesteśmy po czymś, już coś mamy za sobą. Żal niespełnień, odpadanie nierealnych oczekiwań, krzywdy odczute i winy przeżyte, wielkie kawałki niepozbierania. To takie zmarszczki na naszym życiowym doświadczeniu. Jedni mają ich mało, inni dużo, jeszcze inni mają je silnie zarysowane. Jednym z głównych zadań tego okresu życia jest integracja i zamknięcie naszej przeszłości, zostawienie jej w pewnym dystansie od nas poprzez wybaczenie, odpuszczenie, pożegnanie się z oczekiwaniami, żalami, niespełnieniami. Taki zdecydowany ruch domykania. To budowanie świadomości, że jest przeszłość, ale jest ona korzeniem, odniesieniem, doświadczeniem, nauką bardziej niż ciągle zatrzymywanym czasem wkładanym w teraźniejszość, by ożywić już niepotrzebne, niefunkcjonalne wzorce naszego funkcjonowania.

Nowe doświadczenia ciała

Kryzys wieku średniego to też czas niesamowitej intymności z własnym ciałem. To zauważalność zmian, to sprawdzanie faktów z nadzieją, że to tylko złudzenie. To niedowierzenie i zaniepokojenie się, to ratunek chirurgii i kontrola własna, to także pogodzenie się i akceptacja – być może większa niż w innych momentach życia. Ciało przestaje być częścią nas, ale nabiera znaczeń bardzo mocno odwołujących się do pojęcia nas samych, tego kim jesteśmy. Symbolizuje, ale też komunikuje. Poprzez ciało rozwiązujemy problem tego jak być – bądź poprzez „przytrzymanie” – diety, ćwiczenia do elementów głodzenia się – bądź poprzez „puszczenie” w postaci objadania się, niezwracania uwagi na tuszę, potęgowania odczuć przyjemności. Poprzez ciało otwieramy obszary nowych doświadczeń, doznań. Kłębowisko naszych pragnień zamkniętych w czeluściach osobowości może aktywizować się poprzez dotyk, muśnięcie, zaczepienie, przytulenie.

Syndrom “zamykających się drzwi”

Po 40. roku życia wydaje się, że coś się kończy, skończy się, nie wydarzy się, zamknie się. Poczucie iście irracjonalne, lecz doprowadzające do bardzo konkretnych sprawdzeń, prób, decyzji, determinacji. „Syndrom zamykających się drzwi” jest intensyfikacją doznań, decyzji, przewidywaniem braku czy niemożności. To popycha do sprawdzania – poprzez przygody, romanse, zdrady. Nagle wypuszczone marzenia, fantazje, niedokończenia i braki oplatają logiczność tłumaczeń, zwalniają z obciążeń i na chwilę dają obietnicę – wszystkim istniejącym w nas pragnieniom. Nagłe odejścia, nagłe odnalezienia, porzucenia i przylgnięcia – to elementy tego samego procesu poszukiwania bliskości, które w tej fazie życia staje się centralnym aspektem poczucia bezpieczeństwa.

“Sens mego istnienia sprowadza się do tego, że życie stawia mi jakieś pytania. Albo odwrotnie: to ja jestem pytaniem skierowanym do świata, pytaniem, na które sam muszę udzielić odpowiedzi, gdyż w przeciwnym razie będę zdany na to, co świat zechce mi odpowiedzieć.”

Carl Gustav Jung

„Mój mąż przez 10 lat naszego małżeństwa nic o nas nie mówił. Nie narzekał, nie dąsał się, nawet żałowałam, że nie krytykuje mnie, bo zawsze jest w tym coś pobudzającego. Wtedy brak uwagi odbierałam jako zadowolenie, a brak gestów mogłam tłumaczyć jako przyzwyczajenie. Nagły zwrot akcji przestał być zgodny z moim scenariuszem. Do dzisiaj nie rozumiem jego odejścia.” – Pani Renata żyje w poczuciu niezrozumienia tego, co zrobił jej były mąż. Ich życie dla każdego toczyło się pewnie swoim rytmem. On rozwiązał sytuację ze swojej perspektywy, ona została przy swojej. Pewnie nigdy nie mieli okazji oglądać samych siebie razem.

Bilans samego siebie

Dotąd przeżyte życie zaprasza do podsumowań, do wniosków, do prawd o nas, o innych, o świecie. Jest w nich zawarty nasz sukces, szczęście, zadowolenie, ale też ból, cierpienie, frustracje. Z ekspansji w świat zewnętrzny wkraczamy w smugę cienia prowadzącą w głąb nas samych. Bilanse życiowe są najtrudniejszą formułą rozliczania się z samym sobą. Mogą prowadzić do przesadnego niedoceniania siebie bądź do nierealnego zadowolenia. Umiejętność tworzenia realnego obrazu swojego życia wymaga otwartości na pytania, na wątpliwości, umiejętności przyjmowania różnych perspektyw. A to wszystko po to, by rozumieć siebie i świat. Jedni uciekają przed tymi bilansami, wpadając we wszystko to, co do tej pory kojarzyło się z tym lepszym i spełnionym życiem. Inni kulą się w sobie – zapadając się w nic-niechcenie i niemoc. Jeszcze inni chcą się schować do piwnicy.

Pytanie, na które nadszedł czas

Praca psychologa zobowiązuje do towarzyszenia ludziom w różnych momentach ich życia. Do wspólnej podróży z miejsca, w którym osoba jest do tego, które staje się jej celem. Do wyruszenia w drogę potrzebny jest kontakt oparty na rozumieniu sytuacji drugiej osoby. A to rozumienie to także umiejętność widzenia tego jak ból, cierpienie, niepewność, lęk mogą wynikać z różnych przyczyn. Problemy, trudności nie występują w izolacji, są tym czym są tylko poprzez rozpoznanie całości kontekstu, w którym występują. Takim kontekstem są także szczególne, rozwojowo kryzysowe momenty naszego życia. Zanim zagalopujemy się w mnożeniu kolejnych „robień”, w używaniu kolejnych narzędzi zacznijmy od zrozumienia znaczenia momentu, w jakim jest osoba. Od pytania, na które teraz przyszedł czas.

O autorce

Magdalena Sękowska – psycholog, psychoterapeuta, dyrektor Kliniki Uniwersytetu SWPS.